Eurydyko! Eurydyko!
Tymi słowami biedny Orfeusz wzywał swą ukochaną błądząc po podziemnym królestwie. Król Tracji i hamadriada. Piękna miłość i tragiczna historia. Opowieść, która do dziś żyje i inspiruje.
Orfeusz
był młodym i przystojnym królem Tracji, który swoim talentem muzycznym zachwycał
cały świat i bogów. Mówi się, że swoim śpiewem potrafił uspokoić dzikie
zwierzęta czy nawet morskie fale. Eurydyka zaś była hamadriadą oddającą cześć
Dionizosowi, która była tak piękna, że każdy kto ją ujrzał, zakochiwał się w niej.
Małżeństwo te połączyła miłość silniejsza niż śmierć, dosłownie.
Driadę
zobaczył syn Apollina i Kyreny, Aristajos. Zakochał się w niej i zapragnął ją
zdobyć, ale nie wiedział, że jest żoną Orfeusza. Zaczął gonić Eurydykę, aż w
trakcie ucieczki ukąsił ją jadowity wąż i zmarła. Orfeusz pogrążył się w
rozpaczy, przestał grać i śpiewać. Krążył wciąż po łąkach wzywając imię swej ukochanej
małżonki. Z tej tęsknoty udał się do Hadesu, by ubłagać władców Podziemi o uwolnienie
jej duszy. I tak Cerber, uwiedziony jego muzyką, przepuścił go do krainy
zmarłych, a Charon przeprawił na drugi brzeg. Hades i Persefona wzruszyli się i
pozwolili Eurydyce wrócić do żywych, jeśli Orfeusz, w drodze na Ziemię, ani
razu na nią nie spojrzy. Obietnica złożona bogom została złamana- miłość
została rozdzielona już na zawsze.
Mit
ten, jakże piękny i poruszający, był i wciąż jest inspiracją dla artystów. Na
przestrzeni wieków powstawało wiele arcydzieł malarskich czy rzeźb, które
przedstawiają Orfeusza i Eurydykę. Opowieść ta była też wykorzystywana przez
pisarzy. W 2002 roku Czesław Miłosz napisał poemat, który zadedykował swojej
żonie, Carol, która umierała wtedy w szpitalu w San Francisco. Utwór ten jest
podróżą podobną do tej, jaką Orfeusz pokonywał setki lat wcześniej, a którą
odbywa Miłosz.
6
października 1600 roku z okazji ślubu Marii Medycejskiej z którem Henrykiem IV
wystawiono „Eurydykę”. Była to druga opera Jacopo Periego i pierwsza, która się
zachowała w całości. W 2000 roku wystawiła ją Warszawska Opera Kameralna. Dzieło
to sprawiło, że siedem lat później Claudio Monteverdi wystawił swoją pierwszą operę
w Mantui- „L’Orfeo. Chyba najbardziej znaną jest ta napisana przez Christopha
Willibalda Glucka w 1762 roku, a później przez kompozytora dalej rozwijana. Na
przestrzeni lat modyfikowano rolę Orfeusza, skracano operę czy dopisywano kolejne
fragmenty.
Zapraszamy
do skorzystania z naszych zbiorów i wysłuchania, a nawet obejrzenia tej pięknej
historii miłosnej. A dla wytrwałych- poemat Czesława Miłosza.
„Stojąc na płytach chodnika przy wejściu do
Hadesu
Orfeusz kulił się w
porywistym wietrze,
Który targał jego
płaszczem, toczył kłęby mgły,
Miotał się w liściach
drzew. Światła aut
Za każdym napływem
mgły przygasały.
Zatrzymał się przed
oszklonymi drzwiami, niepewny
Czy starczy mu sił w
tej ostatniej próbie.
Pamiętał jej słowa:
„Jesteś dobrym człowiekiem”.
Nie bardzo w to
wierzył. Liryczni poeci
Mają zwykle, jak
wiedział, zimne serca.
To niemal warunek.
Doskonałość sztuki
Otrzymuje się w
zamian za takie kalectwo.
Tylko jej miłość
ogrzewała go, uczłowieczała.
Kiedy był z nią,
inaczej też myślał o sobie.
Nie mógł jej zawieść
teraz, kiedy umarła.
Pchnął drzwi. Szedł
labiryntem korytarzy, wind.
Sine światło nie było
światłem, ale ziemskim mrokiem.
Elektroniczne psy
mijały go bez szelestu.
Zjeżdżał piętro po
piętrze, sto, trzysta, w dół.
Marzł. Miał
świadomość, że znalazł się w Nigdzie.
Pod tysiącami
zastygłych stuleci,
Na prochowisku
zetlałych pokoleń,
To królestwo zdawało
się nie mieć dna ni kresu.
Otaczały go twarze
tłoczących się cieni.
Niektóre rozpoznawał.
Czuł rytm swojej krwi.
Czuł mocno swoje
życie razem z jego winą
I bał się spotkać
tych, którym wyrządził zło.
Ale oni stracili
zdolność pamiętania.
Patrzyli jakby obok,
na tamto obojętni.
Na swoją obronę miał
lirę dziewięciostrunną.
Niósł w niej muzykę
ziemi przeciw otchłani,
Zasypującej wszelkie
dźwięki ciszą.
Muzyka nim władała.
Był wtedy bezwolny.
Poddawał się
dyktowanej pieśni, zasłuchany.
Jak jego lira, był
tylko instrumentem.
Aż zaszedł do pałacu
rządców tej krainy.
Persefona, w swoim
ogrodzie uschniętych grusz i jabłoni,
Czarnym od nagich
konarów i gruzłowatych gałązek,
A tron jej, żałobny
ametyst, słuchała.
Śpiewał o jasności
poranków, o rzekach w zieleni.
O dymiącej wodzie
różanego brzasku.
O kolorach: cynobru,
karminu,
sieny palonej,
błękitu,
O rozkoszy pływania w
morzu koło marmurowych skał.
O ucztowaniu na
tarasie nad zgiełkiem rybackiego portu.
O smaku wina, soli,
oliwy, gorczycy, migdałów.
O locie jaskółki,
locie sokoła, dostojnym locie stada
pelikanów nad zatoką.
O zapachu naręczy bzu
w letnim deszczu.
O tym, że swoje słowa
układał przeciw śmierci
I żadnym swoim rymem
nie sławił nicości.
Nie wiem, rzekła
bogini, czy ją kochałeś,
Ale przybyłeś aż tu,
żeby ją ocalić.
Będzie tobie wrócona.
Jest jednak warunek.
Nie wolno ci z nią
mówić. I w powrotnej drodze
Oglądać się, żeby
sprawdzić, czy idzie za tobą.
I Hermes
przyprowadził Eurydykę.
Twarz jej nie ta,
zupełnie szara,
Powieki opuszczone,
pod nimi cień rzęs.
Posuwała się sztywno,
kierowana ręką
Jej przewodnika.
Wymówić jej imię
Tak bardzo chciał,
zbudzić ją z tego snu.
Ale wstrzymał się,
wiedząc, że przyjął warunek.
Ruszyli. Najpierw on,
a za nim, ale nie zaraz,
Stukanie jego sandałów
i drobny tupot
Jej nóg spętanych
suknią jak całunem.
Stroma ścieżka pod
górę fosforyzowała
W ciemności, która
była jak ściany tunelu.
Stawał i nasłuchiwał.
Ale wtedy oni
Zatrzymywali się
również, nikło echo.
Kiedy zaczynał iść,
odzywał się ich dwutakt,
Raz, zdawało mu się,
bliżej, to znów dalej.
Pod jego wiarą urosło
zwątpienie
I oplatało go jak
chłodny powój.
Nie umiejący płakać,
płakał nad utratą
Ludzkich nadziei na z
martwych powstanie,
Bo teraz był jak
każdy śmiertelny,
Jego lira milczała i
śnił bez obrony.
Wiedział, że musi
wierzyć i nie umiał wierzyć.
I długo miała trwać
niepewna jawa
Własnych kroków
liczonych w odrętwieniu.
Dniało. Ukazały się
załomy skał
Pod świetlistym okiem
wyjścia z podziemi.
I stało się jak przeczuł.
Kiedy odwrócił głowę,
Za nim na ścieżce nie
było nikogo.
Słońce. I niebo, a na
nim obłoki.
Teraz dopiero
krzyczało w nim: Eurydyko!
Jak będę żyć bez
ciebie, pocieszycielko!
Ale pachniały zioła,
trwał nisko brzęk pszczół.
I zasnął, z
policzkiem na rozgrzanej ziemi.”
Czesław
Miłosz
Komentarze
Prześlij komentarz