Czy Bridgertonowie są tacy, jakich ich Netflix przedstawia?

Serial „Bridgertonowie” wyprodukowany przed Netflix od samego początku przyciągnął uwagę widzów na całym świecie, oferując im przepiękne kostiumy, intrygujące wątki miłosne oraz dystyngowane postacie. Jednak czy ekranizacja popularnej serii książek autorstwa Julii Quinn rzeczywiście oddaje to, co można znaleźć na kartach powieści? Czy Netflix zachował ducha oryginału, a może zdecydował się na liczne zmiany, aby lepiej dostosować historię do oczekiwań współczesnej publiczności?

W skrócie o wszystkich książkach: jest ich osiem tomów, które po kolei opowiadają o losach i historiach miłosnych rodzeństwa Bridgertonów – Daphne, Anthony’ego, Benedicta, Colina, Eloise, Francescy, Hiacynty i Gregory’ego. Rodzina należy do londyńskiej elity towarzyskiej w czasach regencji. Powieści nie tylko okazują romanse, ale też skupiają się na relacjach rodzinnych, przyjaźniach i społecznych normach tamtej epoki. Julia Quinn poprzez umiejętne łączenie historii miłosnych z realistycznym tłem historycznym stworzyła serię, która charakteryzuje się lekkością i dowcipnymi dialogami.

Produkcja Netflixa ukazała się w 2020 roku, przedstawiając nam w pierwszym sezonie historię Daphne Bridgerton oraz księcia Simona Hastingsa, a następnie Anthony’ego Bridgertona i Kate Sharmy (w książce Sheffield) w drugim sezonie oraz Colina Bridgertona i Penelopy Featherington w trzecim. W serialu nasze oczy mogą się napawać pełnymi przepychu balami, starannie dobraną scenografią, perfekcyjnymi kostiumami, co pomaga przedstawić realia arystokratycznej dziewiętnastowiecznej Anglii. Podobnie jak w książkach, Netflix wprowadza również pewne zmiany, które mają na celu uatrakcyjnienie fabuły dla współczesnego widza.

A więc co jest lepsze? Książki czy serial? Na to pytanie nigdy nie ma prawidłowej odpowiedzi, ale pozwolę sobie przedstawić różnice, które możemy spotkać. Każda książka oczywiście różni się od siebie fabułą i niektóre są ciekawsze, a niektóre trochę mniej. W większości opisów dobrze przedstawiony jest klimat wiktoriańskiej Anglii, ale momentami ginie on w dialogach. Między wypowiedziami bohaterów czasami wyczuwa się, jakby byli zwykłą parą we współczesnym świecie, a nie arystokracją. To również zależy od gustu, ale ja cenię sobie charakterystyczny dla szlachty dostojny akcent. W serialu zaś dokładnie go słyszymy, co jest wielkim plusem i dodaje charakteru całej produkcji.

Każda adaptacja ma to w sobie, że nie jest przedstawiona z każdym szczegółem z książki, a nawet pewne sceny są pisane na nowo. Z takim zabiegiem spotykamy się w serialowej wersji „Bridgertonów”, gdzie postanowiono zmienić niektóre aspekty książkowe lub z nich całkowicie zrezygnować. Przykładowo, rodzinę Sheffield z drugiego tomu, a przede wszystkim Kate Sheffield, zamieniono na Kate Sharma, która zamiast z Anglii, pochodzi z Indii. Ostatnią największą kontrowersją, która pochodzi z najnowszego sezonu to przedstawienie postaci Michela Stirlinga z szóstego tomu książki, którego Netflix postanowił przeobrazić na kobietę – Michaelę Stirling, co z góry zakłada, że Franscesca Bridgerton będzie w związku homoseksualnym.

Nie można zapominać, że książki, jak i serial to fikcja. Nie jest to dosłowne przedstawienie Anglii z XIX wieku niczym średniowiecznej Polski w „Krzyżakach” Henryka Sienkiewicza. Można długo debatować nad tym, co jest lepsze, ale każda produkcja ma swoje plusy i minusy. Serial z pewnością przyciągnął nowe rzesze fanów do twórczości Julii Quinn, oferując nową, wizualnie oszałamiającą interpretację jej historii. Dla niektórych, zmiany wprowadzone przez Netfliksa mogą dodać świeżości i nowoczesnego charakteru, dla innych zaś stanowić odejście od ukochanej literackiej wersji. Najważniejsze jest jednak to, że zarówno książki, jak i serial, mają swoje unikalne zalety, które mogą cieszyć szerokie grono odbiorców.

Alicja Żelnia

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miasteczko Twin Peaks

50 lat pisania bestselerów

Seanse filmowe w Muzotece

Co było w kinach na początku XXI wieku?

Nudne dni

Domowe więzienie

All you need is love

#metoo