Richard Jewell
Clint Eastwood większości z nas kojarzy się z kowbojem o ponurym spojrzeniu i skórze wygarbowanym republikańskim słońcem południowych stanów. Tymczasem Eastwood to nie tylko aktor, ale i reżyser, i to bardzo dobry, robiący kino na najwyższym poziomie. Jego filmy uważam za pewniaki, wolne od wpadek, dłużyzn i niekonsekwencji w scenariuszu. Wprawdzie nie wszystkie trafiły na kinowe afisze, chociaż często są dużo lepsze niż kasowe średniaki i miernoty lansowane przez dystrybutorów. Jednym z takich filmów jest najnowsza dostępna w bibliotece produkcja „Richard Jewell”. Tytuł niezbyt chwytliwy, okładka też nie zapada w pamięć, natomiast środek wart polecenia. Dziwny tytuł wynika z faktu, że scenarzysta Billi Ray tematem filmu uczynił autentyczną historię, która przydarzyła się Richardowi Jewellowi w 1995 roku roku podczas igrzysk olimpijskich w Atlancie. Tytułowy bohater pracował tam jako ochroniarz w przestrzeni publicznej olimpijskiej wioski i pewnego wieczora zauważył porzucony pod ł